Kiedy siadałem do opisania planów na 2021 rok towarzyszyło mi poczucie z jednej strony ekscytacji i motywacji do zabrania się do roboty, ale z drugiej strony czułem pewien spokój, bo przecież „to dopiero styczeń” i czasu na zrealizowanie wszystkich planów jest przecież tak dużo.
Dzisiaj, 27 lutego, wiem jak bardzo się myliłem. Z resztą, myliłem się tak samo we wszystkich poprzednich latach, choć jak co roku mam nieodparte wrażenie, że akurat w tym roku czas leci jakoś tak szybciej.
Być może spowodowane jest to nowymi obowiązkami, a może po prostu jeszcze więcej (i szybciej) czasu przelatuje mi między palcami oglądając mądrzejsze lub głupsze filmiki na YouTube czy eksplorując w poszukiwaniu ciekawych pokoi nową aplikację Clubhouse.
Nie wiem.
Wiem jednak, że luty pomimo mniejszej ilości dni od reszty miesięcy, zadbał o to, żebym się nie nudził. Zacznijmy od początku.
Luty w pigułce:
- przeczytanych książek: 0 (wow!)
- dalsze prace nad wypiekiem chlebów (będzie o tym osobny wpis)
- kilkanaście kolejnych niesamowitych spotkań z licealistami z edukacji domowej
- Arthas: żyje (hehe)
Clubhouse
W lutym otrzymałem zaproszenie do aplikacji Clubhouse z którego oczywiście skorzystałem i nawet mam trochę przemyśleń. Wszystko znajdziecie we wpisie, który kilka dni temu opublikowałem. Znajdziecie tam:
- czym jest Clubhouse
- dlaczego nie do końca mi się podoba
- czy Clubhouse wygryzie Facebook’a?
- kogo warto obserwować na Clubhosie
Tworzenie zespołu
To chyba najbardziej istotna rzecz jaka wydarzyła się w lutym. Stanąłem w sytuacji, w której ilość rzeczy dotycząca tematów związanych z marketingiem i sprzedażą w miejscu w którym pracuje, urosła do tego stopnia, że musiałem stworzyć zalążek zespołu, który od 1 marca wzniesie ten dział na nowe wyżyny.
Niesamowitym doświadczeniem jest moment, w którym po tych wszystkich książkach dotyczących pracy w zespole, rozwiązywania konfliktów i budowania dobrej atmosfery, staje się twarzą w twarz z tym wyzwaniem.
Nagle przestajesz być odpowiedzialny tylko za swoje „dłubanie” przy komputerze, a stajesz się niejako odpowiedzialny za dwie kolejne osoby, które liczą nie tylko na to, że poprowadzisz produktywne spotkanie i zarazisz swoim entuzjazmem, ale również oczekują, że Twoja wizja pracy porwie ich również i będzie dla nich ciekawym wyzwaniem, a nie dziurą w życiorysie.
Jestem po pierwszych 3 spotkaniach, czas pokaże co wyjdzie z mojego „szefowania”.
Najbardziej szalona przygoda
Jak wszystkie szalone przygody w ostatnim czasie, związana jest z przygotowaniem do ślubu i wesela. Co się stało? Oczywiście w moim przypadku nawet najprostsze rozwożenie zaproszeń nie może obejść się bez wspięcia się na wyżyny wytrzymałości fizycznej.
Dwa tygodnie temu po piątkowej kolacji ze znajomymi i posiadówie do późnych godzin wieczornych musiałem wstać o 4:30, żeby o 5.00 wyjechać z Krakowa i dotrzeć do Warszawy na 8.00.
Udało się. Punktualnie odebrałem odpis chrztu w parafii gdzie byłem chrzczony i ruszyłem na pierwszy z trzech obiadów tamtego dnia (jak to bywa odwiedzając starszą część rodziny).
Około 12.00 byłem po pierwszym obiedzie u Cioci i wręczeniu zaproszenia.
O 15.00 byłem po drugim obiedzie u kuzyna i jego żony i po wręczeniu kolejnego zaproszenia.
Następnie około 18.00 byłem już po trzecim obiedzie u dziadków i zaproszeniu ich na ślub.
I około 20.00 byłem po deserze (!) u kolejnej rodziny i wręczeniu zaproszenia.
Nie byłoby w tej historii nic szalonego, gdyby nie to, że jednego z zaproszeń zapomniałem… a do tego musiałem wrócić do Krakowa jeszcze tego samego dnia. Dotarliśmy na miejsce chwile po północy po jakiś 20 godzinach w podróży i odwiedzinach. Uwierzcie, ostatni fragment drogi do Krakowa był naprawdę szalony. Dla moich oczu, mózgu i psa w bagażniku (bo Iza postanowiła sobie smacznie pospać)…
Książki ucierpiały
Trochę zawaliłem. W lutym nie skończyłem żadnej kolejnej książki. Zacząłem za to czytać „Inaczej” Radka Kotarskiego. Idzie ciężko. Na pewno ciężej od gry w Euro Truck Simulator 2 i słuchania podcastów jednocześnie.
Do przeczytania niebawem!
0 komentarzy